Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

drgnęły usta i dreszcz nim wstrząsnął. Milczeli obaj, patrząc na siebie. Corazto większy tłum otaczał ich, bo zbiegali się zewsząd wieśniacy, ich żony i dzieci.
Nesser chciał przemówić do księdza, lecz ten wyprzedził go i rzucił smutnym głosem:
— Oto dożyliśmy dni radości i pokoju, a on — mądry, czysty, łagodny, jak jagnię, — odszedł...
Nesser westchnął i dodał:
— Tak, René Gramaud nie żyje... Zbrakło go nam, księże...
Pleban obejrzał się i rzekł do młodego Gilleta:
— Skocz-no, chłopcze, do kościelnego, a powiedz mu, żeby dom Boży otworzył, bo zaraz tam przyjdziemy!
Ujął oficera pod ramię i mówił:
— Nie odbudowaliśmy jeszcze naszej małej świątyni, bo czasy były niespokojne, mamy tu teraz dopiero kaplicę, a kościół odbudujemy niebawem, niebawem!... Chciałbym pójść razem z tobą, bracie, do ołtarza Ojca naszego Niebieskiego, aby westchnąć za świetlaną duszę poległego przyjaciela...
W głosie księdza zabrzmiała prośba. Nesser skinął głową w milczeniu i poszedł za proboszczem. Weszli do kaplicy. Kulawy sługa zapalił dwie świece na ołtarzu i ich płochliwe języki rzucały błyski i cienie na oblicze Chrystusa w wieńcu cierniowym, — kopję obrazu Gwido Reni. Twarz Zbawiciela świata bolesna była i umęczona bezmiernie.
Źrenice Syna Bożego uciekły pod powieki, obrzękłe i ciężkie od natężenia woli, ukrytych łez i cierpienia. Nesser przypomniał sobie, że widział takie oczy na czołówce reduty Vaux, gdy szarpani bólem, paleni gorączką i trawieni pragnieniem umierali obok siebie prości wieśniacy, robotnicy fabryczni, nicponie-ło-