Strona:F. Antoni Ossendowski - Ogień wykrzesany.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pałac stoi tuż za miasteczkiem, — mówił. — Należy do arystokratycznej polskiej rodziny. Galerję obrazów, bibljotekę, stare zabytki sztuki — wszystko to właściciele byli zmuszeni porzucić nagle... Teraz w miasteczku wyznaczono postój pułkowi kozackiemu. Dowódca zajął pałac... My znamy kozaków! Jedynie obecność cudzoziemców może ochronić nas przed rabunkiem i zniszczeniem starej siedziby rodowej.
Wjechali do miasteczka, małego, wybrukowanego okrągłemi kamieniami. Wąskie, krzywe uliczki żłobiły swoje koryto wśród pochylonych domków o porysowanych murach, brudnych, upstrzonych naciekami wilgoci i plamami błota. Nad czerwonemi dachami z czerepów glinianych wzbijały się dymy nad czarnemi, okopconemi kominami. Małe okienka, niby źrenice, bielmem powleczone, wyzierały bojaźliwie spoza mętnych, tęczowym nalotem starzyzny rozkwieconych szyb, potrzaskanych, pozlepianych papierem, zatkanych kłakami szmat lub wystrzępionemi łachmanami brudnych poduszek.
Na ulicy stało mnóstwo chudych, ponurych koni, o opuszczonych ku ziemi garbatych pyskach. Przy siodłach tkwiły długie lance, a z łęków zwisały wypchane sianem sznurowe siatki.
— Kozacy dońscy... — szepnął nieznajomy, a w oczach jego miotać się zaczęła rozpacz. — Prędzej! Na Boga, prędzej!
Przynaglał furmana w szerokim płaszczu granatowym, obszytym na rękawach i kołnierzu szerokim galonem i ozdobionym dwoma szeregami srebrnych guzików.
Obok młodych kozaków, zwinnych, o szczupłych, smagłych twarzach i kruczych lokach, wypuszczo-