Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pop spojrzał na nią, zamyślił się na chwilę, a potem, gładząc rudą brodę, mruknął:
— Tak!... Pokoik dadzą dobry, tylko... muszę panią uprzedzić w zaufaniu, że nie będzie tam zupełnie spokojnie...
— Dlaczego? — zapytała Halina.
Ojciec Bazyli zmieszał się nagle i spuścił oczy.
— Niech ksiądz będzie łaskaw powiedzieć mi, bo, doprawdy, czuję się tu, jak w lesie! — poprosiła.
Pop po długim namyśle podszedł do drzwi i zajrzał do sieni. Powróciwszy, przysunął się bliżej do nauczycielki i szepnął:
— Czuję dla pani duże współczucie... Taka młoda osoba przybywa, aby pracować w ciężkich warunkach Polesia to — nie byle co, nieprawdaż, Maniu?
Żona ojca Bazylego w milczeniu przytaknęła, szczelniej zawijając się w kożuch.
— Nikomu innemu nie powiedziałbym ani słowa, niech mi pani wierzy! — ciągnął pop. — O starym Lipskim nic złego nie wiem, ale młodzi — szczególniej zaś syn... niebezpieczny to człowiek!... Nie wiadomo, czem on się trudni, ale pieniędzy ma zawsze wbród... prowadzi hulaszcze życie lub znika na długo... Siostry jego też się stroją, noszą się po miejsku. Mówił mi pewien urzędnik w starostwie, że policja uważa młodego Lipskiego za kłusownika, ale...
Pop wstał i, szybko wyjrzawszy przez okno, począł mówić z ożywieniem: