Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jaka bitwa? — zapytała ze zdziwieniem Halina.
— Polaki bodaj przez tydzień cały tłukli się tu z „naszymi“... — odpowiedział Poleszuk, lecz pomiarkował się, widać, bo zaciął usta i obejrzał się tchórzliwie.
Halina zrozumiała trwogę chłopa i przypomniała sobie sławny i tragiczny rok, w którym podnosząca się z ruin Polska, zmuszona była odpierać nieprzyjaciela od wschodu. Ksiądz Skorupka, „cud nad Wisłą“, ofiarna dziatwa szkolna i młodzież, garnąca się pod sztandary — wszystko to stanęło nagle przed jej oczyma i odżyło w pamięci. Spoważniała i cichym głosem powiedziała, dotykając ramienia Poleszuka:
— Nie bójcie się, gospodarzu! Nie powiem nikomu, kogo uważacie za „swoich“. Chcę tylko zapytać was o jedno. Powiedzcie mi, czy dobrze tu było za Moskali?
Chłop wzruszył ramionami i podrapał się w głowę:
— Wiadomo, że nie! Pop zdzierał z nas skórę za chrzest i pogrzeb, czynownik[1] ostatnią chudobę brał na podatki, policja za byłe co po mordzie biła lub skazywała na chłostę... Cóż dobrego? Nic — tylko sama krzywda!

Halina uśmiechnęła się mimowoli, usłyszawszy niespodzianie szczerą odpowiedź. Wiedziała już, co ma teraz mówić.

  1. Urzędnik.