Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie znam was i nigdy w Harasymowiczach nie widziałam.
Mówiąc to, nauczycielka uważnie przyglądała się staruszce, zdziwiona młodą elastycznością jej ruchów i niezwykle żywymi oczami.
— Ja — nie tutejsza! Przywieźli mnie tu z dalekiego chutoru na poradę, bo ja — znachorka — zielem leczę i „zahoworem“! — zaśmiała się cicho Olena i, nagle pochylając się ku nauczycielce, zaszeptała, spiesząc się i szybko dysząc: — Widziałam was na ulicy... może, trzy razy, może — cztery... Mam ja oko, panienko moja, oj, mam i nic się przed niem nie ukryje...
Jakiś nagły niepokój wzbudziły w Halinie słowa i spojrzenia znachorki. Bystre oczy Oleny ogarniały całą postać nauczycielki, jakgdyby badały ją i obmacywały.
— Nic się przedemną nie ukryje! — powtórzyła Jarmołowa z naciskiem. — Patrzyłam ja na was i teraz oto patrzę i coś miarkuję...
Przechodząc odrazu na poufały ton, szeptała dalej:
— Może sama jeszcze nie wiesz, a może nie rozumiesz... tylko ja się nie mylę... Nigdy się nie mylę!... Widzę, że jesteś... ciężarna...
Halina odrzuciła się nagle na oparcie krzesła i przymknęła oczy. Spostrzegła ona oddawna pewne objawy niepokojące, lecz zagłuszała w sobie podświadomą obawę. W sposób, zdumiewający teraz ją samą, nie przewidziała, nie zastanawiała się nad możliwością tego, co przy całej naturalności