Przejdź do zawartości

Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wzdrygnął się nagle i syknął, spojrzawszy na fotografję, stojącą na biurku matki:
— Ale porównaj tylko Halinę i tę „królewnę“ od blaszanek! To — wprost potworne, mamo!
Zdzisław miał łzy w oczach i oddychał głośno.
Halina nie mogła słyszeć tej rozmowy. Obmyśliwszy wszystko, wydobyła z walizki karnecik i napisała kilka słów do Zdzisława.
Dziwnie brzmiał ten list pożegnalny, raczej skrót telegraficzny.
— Odchodzę od ciebie. Nie mam żalu, rozumiem wszystko. Walizki moje proszę odesłać do Harasymowicz.
Tylko tyle mogła napisać, rozstając się z tym, który w chwilowe szczęście i długą mękę zamienił dwa lata jej życia, a teraz otwierał przed nią drogę... ciemną i nieznaną.
Zamknęła walizki na klucz, włożyła futerko, filcowe kalosze i czapeczkę. Otworzyła drzwi bez hałasu i nadsłuchiwała długo. W domu panowała głucha cisza. Ostrożnie stąpając po korytarzu, doszła do pokoju służby i poprosiła pokojowej, aby wypuściła ją na dwór.
— Głowa mnie boli — powiedziała, spostrzegłszy zdumienie dziewczyny. — Chcę się przejść trochę...
Wyszedłszy przez kuchenną sień na podwórze, okrążyła ciemny pałac i szybkim krokiem skierowała się ku otwartej naoścież bramie.
Jadąc, zapamiętała dokładnie, że w pobliżu