Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Córka milczała, więc pani Olmieńska dodała tonem wyrzutu:
— Przecież zrozumiałabym wszystko, a nawet zdobyłabym się na przebaczenie każdej twojej pomyłki, bo wiem, że nie mam prawa ciebie oskarżać. Musiałam pozostawić cię własnym siłom, bez opieki i rady matczynej. Ach, te przeklęte czasy, które wszystko przewróciły do góry nogami!
Jakgdyby w oczekiwaniu bolesnego ciosu pani Romana opuściła głowę na piersi, a z oczu jej na nowo łzy zaczęły kapać i toczyć się po czarnej bluzce.
Halina odeszła do okna i, oparłszy się o framugę, milczała. Po chwili jednak zbliżyła się do matki, chusteczką otarła jej zapłakane oczy i głuchym, surowym głosem powiedziała dobitnie:
— Któż może uratować człowieka przed nagle spadającym z góry kamieniem? Na to nikt nie poradzi, mamusiu! Swoje bóle i troski przeżyłam już sama, pocóż teraz miałabym je znów ożywiać, sprawiać tobie cierpienie i dobrowolnie pić nową porcję trucizny?! Dajmy temu spokój!...
I na tem urwała się ta niezwykle ważna rozmowa.
Pani Romana miała córce za złe, że pozostawia ją w niewiedzy i w męce dręczących przypuszczeń, ani jednem słowem nie złagodzonych dla serca matki.
Dzień odjazdu Haliny na posadę w Harasymowiczach został już wyznaczony, przedtem jednak