Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

hipokryzją cywilizacji człowieka lasów i bagien, co myśli o duszy i sercu kogoś innego, kto jest arystokratą, wychowankiem Oksfordu, potomkiem magnatów?
Długo z sobą walczyła, całą siłą opierając się niepojętej, tchnącej okrucieństwem chęci do nowej, być może, bardziej jeszcze szczerej i potępiającej spowiedzi, niż ta, którą uczyniła przed konfesjonałem.
Powstrzymał ją od niej nie wstyd przed obcym człowiekiem i nie współczucie dla rozkochanego w niej prostaka, błagającego, aby nic nie mówiła o tem, czego się domyślał instynktem zwierzęcej zapewne czujności. Nie uczyniła tego z innego zupełnie powodu.
Obawiała się o Zdzisława, przypomniawszy sobie podpatrzony kiedyś zimny, stalowy błysk oczu Lipskiego.
Mignęła jej wtedy przerażająca myśl, że może narazić na niebezpieczeństwo życie człowieka, którego kochała każdym odruchem swej natury.
— Może jednak Zdzisław nie jest winien, że tak okrutnie ze mną postąpił — rozumowała Halina, czując wstyd, podnoszący się z dna duszy. — Jest mężczyzną, wyczuł i odpowiedział na burzące moją krew zmysły. One to obudziły w nim nagłą żądzę, niedopuszczającą sprzeciwu rozumowania. Kto wie — być może, inny człowiek odegrałby w mem życiu rolę Zdzisława? Stałoby się to zapewne w nieco odmiennej formie. Dłuższa lub krótsza, pozorna, dla celów natury niezbędna walka, ta