serca jej córki i z taką samą łatwością (to stanowczo oburzało matkę!) doprowadził, czy zgodził się dobrowolnie na ostateczne zerwanie.
Ostateczne?
Pani Romana z trwogą odtworzyła w pamięci zjawiający się w pewnych chwilach, zacięty wyraz oczu córki i te, tak nagle występujące, coraz wyraźniejsze zmarszczki koło ust.
— Chyba nie wszystko minęło ostatecznie... — westchnęła pani Olmieńska, zaciskając zimne palce i z troską patrząc na córkę.
Halina, jak zdawało się, nie pamiętała o wynikłej przed chwilą rozmowie, i krzątała się po pokoju, układając papiery do małej, żółtej teczki.
— Lecę tymczasem — oznajmiła z uśmiechem w pogodnych oczach — zabieram swoje dokumenty i list od dyrektora seminarjum. Mam od poczciwego pana Stanisława polecenie do pewnego wysokiego i „miarodajnego czynnika” w Ministerstwie Oświaty. Spodziewam się, że dadzą mi jakąś posadę, kto wie — może nawet tu — w Warszawie!...
Ucałowała raz jeszcze matkę i wyszła.
Nie było jej w domu przez dwie godziny, a gdy powróciła, miała oczy smutne, a na twarzy — niby ślady niedawnych łez.
— Co się stało?! — zawołała strwożona pani Olmieńska. — Płakałaś? Spotkała cię jakaś przykrość lub zawód? Mówże, Halusiu?
Panienka zrzuciła żakiecik i schowała teczkę do komody. Poprawiając włosy przed lustrem
Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/17
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.