Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

warg wcinały się nieraz dwie ukośne brózdy — ledwie dostrzegalne, niby rysy w porcelanie.
Gdyby pani Romana Olmieńska bardziej się znała na fizjonomistyce, musiałaby przyjść do przekonania, że taki wyraz oczu i takie nagle wypełzające z utajonych, niewidzialnych skrytek zmarszczki w kącikach ust znamionują człowieka, który doświadczył tragicznego, przekształcającego duszę zawodu.
Pani Romana nie wiedziała jednak o tem, więc tłumaczyła to sobie przepracowaniem córki, długiem i ciężkiem obcowaniem jej z umysłowo chorą towarzyszką, a nawet bardziej jeszcze zrozumiałą przyczyną, jaką mogła być troska o dalszy los.
Z zadowoleniem i dumą spoglądając na Halinę, pani Olmieńska zadała jej nagle pytanie, uśmiechając się filuternie i nie bez pewnego zakłopotania:
— Masz już, Halinko, dwadzieścia lat. Czyż nigdy jeszcze nie byłaś zakochana?
Panienka, przeglądając w tej chwili jakieś papiery, powoli podniosła głowę i zatrzymała wzrok na matce.
Pani Romana spostrzegła w oczach córki znany już sobie, niepokojący błysk i twarde, ciężkie spojrzenie; uwagi matki nie uszły także dwie cienkie brózdki, które, niby węże, wyślizgnęły się chyżo z kącików warg i zbiegły na łagodny, miękko zarysowany podbródek.
— Kochałam raz jeden... — odpowiedziała spokojnym głosem. — Lecz wszystko już minęło,