Strona:F. Antoni Ossendowski - Na skrzyżowaniu dróg.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mówiąc to, przycisnął drzwi ramieniem, odsunął rygiel i wszedł do jaskini. Za nim jeden po drugim wchodzili cyganie. Było tu zupełnie ciemno, pachniało wilgocią i bydłem. Zapalono latarkę i orszak zaczął posuwać się naprzód, wzdłuż krętym zygzakiem zagłębiającej się w skały groty. Gdy ominęli jeden skręt podziemia, nagle rozległ się głuchy i groźny ryk. Cygan, idący na czele, wypuścił z rąk latarnię i wszystko utonęło w ciemności. Pablo Bienwenida na jedno mgnienie oka spostrzegł coś kłębiącego się, a czarniejszego od mroku, i po chwili gwałtownie potrącony ze straszliwą siłą, przewróciwszy kilka koziołków w powietrzu, upadł na ziemię pod ścianą jaskini. Zerwał się jednak natychmiast i na tle wyjścia z groty ujrzał czarnego byka, który, stratowawszy jednego z cyganów, już wybiegał z podziemia, bijąc się ogonem po bokach i głucho rycząc. Cyganie, przyciśnięci do ścian, stali oniemiali i przerażeni. Po chwili zaczęli zmykać co tchu starczyło, krzycząc:
— Djabeł! Djabeł!...
Za nimi wybiegł z jaskini Bienwenida, a myśli, jak błyskawice, latały mu po głowie:
— Djabeł, czy nie djabeł?... W żadnej gadce nie jest powiedziane, że djabeł może się zmienić w byka? Ej, chyba nie djabeł?...
Wybiegłszy z tą myślą z jaskini, rozejrzał się. To, co zobaczył, ścięło mu krew w żyłach, zmusiło porwać za nawachę i pędzić na tamtą stronę rzeki. Ujrzał bowiem Pablo straszną rzecz. Byk przesadziwszy Darro, wpadł na powóz, zaprzężony w parę koni. Furman zabierał się właśnie do mycia kół, gdy byk rzucił się na konie i kilku potężnemi uderzeniami rogów zabił je, przewrócił wóz i popędził ulicą, prowadzącą do miasta.
Bienwenida gonił byka i był coraz bliżej. Byk wypadł na ulicę de los Royos w chwili, gdy nią sunął długi rząd dziatwy szkolnej, zdążającej na wycieczkę za miasto. Chłopaki i dziewczynki pod przewodnictwem staruszki-nauczycielki, sprawnie maszerowali, śpiewając hymn narodowy, niosąc woreczki i koszyki z pożywieniem.
W tłumie dzieci wszczął się popłoch i zgiełk. Jak wystraszone pisklęta, dzieci zaczęły się miotać, potrącać się, padać i przeraźliwie krzyczeć i płakać. Ruch i hałas jeszcze bardziej drażniły wściekłe