Strona:F. Antoni Ossendowski - Na skrzyżowaniu dróg.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Piękna hitano — bronił się młodzieniec — droga to historja wasze wróżby, wiem to! Jedno duro i tego za mało! Nie stać mnie na to... Obejdzie się bez wróżby.
— Milcz! — szepnęła, wpatrując się w linje ręki.
Po chwili puściła dłoń i rzekła stanowczym głosem.
— Wkrótce się namyślisz, senorze, a więc w sobotę przychodź tu, zaprowadzę cię do Golondriny.
— W sobotę nie przyjeżdżam do Granady — zaprotestował.
— Przyjedziesz! — odparła.
— Nie! — zaśmiał się. — W sobotę będę na nieszporach w San-Miguel, a po nabożeństwie na ślubie Rodriga. W dzień mam nawał pracy w ogrodzie i około domu. Nie przyjadę w sobotę, hitano, nie!
Dziewczyna przenikliwie zajrzała mu w oczy i, nic nie mówiąc, odeszła, pozostawiwszy go w zdumieniu i dziwnej trwodze.
Pablo postał trochę, nie wiedząc, co ma robić, później wsiadł na muła i ruszył dalej.
Gdy w domu opowiedział matce o dziwnem spotkaniu z cyganką, staruszka niezadowolonym głosem mruczeć zaczęła:
— Zawsze mówiłam, że ta arabska zabawka, to coś z czarów. Bądź ostrożny, chłopcze, żeby ci się co złego nie przytrafiło, za co ciebie Bóg lub ludzie mogliby pokarać!
— Co też matka mówi — zawołał Pablo wesoło. — Co za czary?... Chce ta cyganka wyłowić z mojej kieszeni parę „duros”, lecz wara od tego! nie dla niej moje ciężko i uczciwie zapracowane „duros”.
Zawrócił się i wyszedł z izby. A był to czwartek.
W piątek Pablo Bienwenida jak zwykle pracował na grzędach swego ogrodu i naprawiał pompę przy studni, marząc o wesołej sobocie i niedzieli, kiedy to na weselu Rodriga, w kościele, a później w niedzielę w pobliskiej osadzie miał się spotkać z kilku wiejskiemi pięknościami, do których pałał miłością. Układał w głowie parę nowych piosenek i niepokoił się trochę tem, czy wytrzyma mocno nadszarpnięta basowa struna gitary. Te przyjemne myśli i niepokój o strunę nie przeszkadzały młodzieńcowi obliczać, ile warzywa będzie miał do odstawienia do hotelu w poniedziałek.