Strona:F. Antoni Ossendowski - Karpaty i Podkarpacie.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sączyły się wspomnienia, w niej jak ropa w ziemi ukryte. Atanas widzi przed sobą ogromny, bezbrzeżny step, tak ogromny, że aż mu się w głowie zakołowało. Step ów tak się rozparł, że zdawało się, iż jest to olbrzymia zielona stolnica, a na niej — szafirowa kopuła nieba. Hej — ani tu, ani tam nie widać końca i skraju! Aż oddech staremu sparło, bo nigdy tak bogatego stepu nie widział i wymarzyćby nie potrafił. To krew jego, co taiła w sobie gorącą czerwień praszczurów wołoskich, pokazała mu dalekie widnokręgi południowych, nadmorskich przestworzy, na nich zaś płowe woły o szerokich rozłogach rogów, czerwone krowy o ciężkich wymionach, tysiączne kierdele baranów, owiec i kóz. W końcu dojrzał sędziwy Łemko przodków swoich — starodawnych pasterzy — i zdumiał się. Spod szerokich rondów kapeluszów wybijały im się długie, czarne włosy, pyłem stepowym niczym siwizną przy-