Strona:F. Antoni Ossendowski - Karpaty i Podkarpacie.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jakżeż malowniczy i uroczy jest ten odcinek Karpat Polskich! Gęsta, pełna ożywczego mroku knieja wspina się aż na grań i spływa z niej zieloną falą. W uroczyskach nic nie płoszy ciszy, chyba potoczek pędzący ku rzece ukrywa się pod szerokimi liściami łopuchów i paproci, w pośpiechu rozpowiada dzwonną opowieść o tajniach leśnych, pluska i szemrze aż wypadłszy na polankę zwolni bieg swój i zamilknie.
O czym dzwoni rozgadany potoczek? Może o legowiskach wilczych? O ukrytej na starej porębie hawrze niedźwiedziej? O skargach świerków i buków, że pod korzeń podcinają ich mocarne pierśnice siekiery żydowskie?...
W głębokich wąwozach snują się liliowe cienie i wartkie syczą na złomiskach strugi — odwieczne bojowniczki, walczące z zakutymi w pancerz górami, co im drogę na szeroki świat uparcie przegradzają. One zaś syczą i pluszczą gniewnie: „przebijamy szlak poza góry, poza góry!“