Strona:F. Antoni Ossendowski - Karpaty i Podkarpacie.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

trumną. Jedna tylko idzie za nią gazdynia i cicho płacze. W jakiejś tam „chyży“ zmarło komuś dziecko na ospę, więc czym rychlej odwozi je matka na cmentarz, by złożyć w ziemi kamienistej. Nie ma ona czasu na długie korowody i zawodzenia. Trzeba ogrodowinę okopać, wrzeciono ustawić i krosna. Musi tkać i tkać, bo obdarł się zupełnie gazda i dzieci, a i samej jej łokcie z dziurawych rękawów soroczki wyzierają od dawna. Skrzypią koła na drodze i jęczą osie niesmarowane, uginając się pod bierwionami, na tartak wiezionymi z daleka. Rży koń, dobiega bicie w kocioł i — co chwila zrywają się we wsi jakieś krzyki ostre i przeraźliwe. Rozglądają się więc zdumieni gazdowie i zaciekawione kobieciny po polach, oczy od słońca opalonymi zasłaniając dłońmi. Ach, to tabor cygański! Już widać na garbie pagórka dwa pierwsze malowane wozy pełne dziewczyn kraśnych — wróżbiarek i tancerek. Przed wozami kroczy ataman brodaty i czarny jak noc — idzie przed taborem, bije w kocioł miedziany i nawołuje głośno: Hej! konie kuć i leczyć; lutować, drutować sagany, misy i garnki. Szczęście poznawać i wróżby stawiać! Lubczyki czarowne warzyć i uroki odczyniać! — Hej, cygany, cyganki jadą, ludzie dobrzy i łaskawi!... Hej, cygany — wieszczuny, kowale, znachory i wróże! Hej — cyganki — wesołe pieśniarki, z kart i kamyków prawdę tajemną mówiące i w „żurbie“ serdecznej do pomocy i rady ochocze! Hej, ludzie dobrzy, łaskawi, hej — cygany jadą do was.
I znowu biją w kocioł, pokrzykują drażniąco kraśne worożychy, a stare wiedźmy kudłate czarnymi oczami przenikają, zda się, czerwono-białe, pasiaste ściany chyż łemkowskich i coś miarkują szybko.
Błękitne niebo unosi się nad wzgórzami i doliną Osławy wysoką, okrągłą kopułą. Słońce zasnuwa promienistą mgiełką szczyty wyższych gór, złoci majaczące na zachodzie faliste zarysy Beskidu i niebieskie to znów fioletowe pasma gęstwy lasów na widnokręgu.

∗             ∗

Na południowy zachód od Sanoka w dolinie Bukowicy spływającej wodami Sanoczka do Sanu rozsiadło się Bukowsko, małe miasteczko, w którym, zda się, nie ma nic polskiego z wyjątkiem