Strona:F. Antoni Ossendowski - Karpaty i Podkarpacie.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ciągnie się ciężka ława, gdzie w kącie stoi wysoki, zgruba ociosany stół i niskie łoże słomiane, zgrzebną płachtą przykryte, gdzie na ścianie wisi szafka „podyszor“ na gliniane naczynia i osobna, w domu rzezana półeczka na łyżki drewniane. Nie może dać młodzieży innego życia nawet zamożniejszy gazda, co to w domu ma już piec z dymnikiem, łóżko z pierzyną i całą górą poduszek, szafę z naczyniem i różne inne sprzęty i rzeczy, niedostępne dla biedaków. To też głowi się on i smuci, żyje w ponurej rezygnacji — on — gazda, co utracił już wiarę w talizmany i zaklęcia przodków-pasterzy, a do nowego życia nie znalazł ścieżek i broni do współczesnej walki o byt. Czeka aż ktoś wyprowadzi go na tę ścieżynę, niewiedzieć gdzie biegnącą, i w ręce mu włoży wszystko, co jest niezbędne do zmagania się ze straszną dlań rzeczywistością, pijaną od niezrozumiałych, krzykliwych haseł, pełną nowych obowiązków, najeżoną niesłyszanymi nigdy prawami i przepisami, zawiłą, niepewną, i nie dającą się ani okiem, ani rozumem ogarnąć.