Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/417

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
347
ZDRADA JAHEL

domu. Do osady Natana pozostawało około dwóch kilometrów.
Za Karmelem przygasały ostatnie promienie zachodzącego słońca.
Nad Kiszonem snuły się już nici siwej mgły.
Drzewa stały nieruchome, a z pomiędzy ich konarów wynurzały się już fioletowe i szare cienie i pełzły na pola, okrywając je mętną płachtą, utkaną z ostatnich szkarłatnych promieni słońca, z obłoków opadającego kurzu i coraz gęstszego zmroku.
Z drapieżnym świergotem miotały się w powietrzu jaskółki, goniące owady.
Dzwoniły szarańcze w przydrożnych tamaryskach i śpiewały cykady pieśń, nigdy nie skończoną.
Skwarny dzień dogasał nad ziemią.
Natan powolnym krokiem szedł ścieżką przez pola. Już widział poza drzewami okryty nową blachą dach swego domu i wysoki żóraw nad studnią.
Zbliżył się do gaiku pomarańczowego, który nabył wraz z rolą i powiększył go w trójnasób własnemi rękami.
Nagle stanął jak wryty. Zmienił się natychmiast w kamień nieruchomy, lecz wszystko słyszący i pojmujący.
Usłyszał głos Racheli.
Mówiła cicho, smętnie:
— Nie mogę kłamać i udawać przed tobą i sobą, Ithamarze! Nie mogę i powiem, jak przed obliczem Jahwe — Sędziego... Kocham ciebie... kochałam zawsze... chociaż miłowanie to ukrywałam na dnie serca mego, jak największą tajemnicę, jak skarb najdroższy!... I oto teraz żądasz, abym poszła za tobą!... Najdroższy mój! Muszę wyznać ci rzecz ciężką, która, być może, zrani serce twoje... Gdyby tylko miłość rozgorzała i rozszalała we mnie, nie porzuciłabym Natana... nie zostawiłabym dzieci... Takich ludzi, jak Natan, nie wolno krzywdzić dla własnego, chociażby najpromienniejszego szczęścia... Zdławiłabym w sobie uczucie miłości dla ciebie... zdusiłabym ból swój i rozpacz ręką żelazną i pozostałabym tu, nad tym potokiem, który pięć tysięcy lat płynie tem samem korytem... A jednak porzucę dom męża mojego, rolę jego, serce jego, małego