Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.




ROZDZIAŁ XXII.
CIENIE... CIENIE...

Znowu prażę się w autobusie Nairn Eastern Transporting Company.
Wśród pasażerów nie mam nikogo znajomego.
Kilku dziarskich żołnierzy angielskich, jadących na urlop do Anglji, a pośród nich sporo chorych na malarję; dwóch kupców angielskich i jeden Arab.
Ten pasażer jeszcze w Bagdadzie, w garażu autobusowym zwrócił na siebie moją uwagę. Wysoki, przystojny, w nowym, cywilnym, szarym garniturze trzymał się z wielką godnością, stanowiącą przyrodzoną cechę ludzi Wschodu.
Tego, więcej, niż sławetnej ideologji, należałoby się Europie nauczyć od Wschodu. Piękna to cecha i bardzo miło jest obcować z ludźmi, posiadającymi ją.
Spory tłum odprowadzał Araba, a gdy żegnano odjeżdżającego, każdy z obecnych całował go w rękę, lub w ramię.
Myślałem, że jest to jakiś „mużdahid“ lub inna osoba duchowna i uspokoiłem się.
Autobus z rykiem przebiegł most Maude; jeszcze raz ujrzałem płaski dach hotelu swego, wąskie uliczki starej dzielnicy i komorę celną. Dalej niewielki skrawek szosy, a za pierwszą i ostatnią wioską — pustynia.
Mieszkając w Bagdadzie, wyczuwałem tylko oddech jej i domyślałem się jej sąsiedztwa z przyćmionych zórz wieczornych, zamglonych piaskiem, wiszącym w powietrzu.
Teraz odrazu, bez uprzedzenia rzygnęła ona białym osypem, opaliła płomiennem westchnieniem dzikiej radości, porwała, otoczyła ze wszystkich stron, mamić jęła drganiem mirażów i niepokoić drażniącym biegiem wirujących trąb kurzu.
Znam Sacharę; ślady moich ognisk pozostawiłem w Gobi, w Głodnym stepie, na równinie Abakańskiej i na okrytych staremi cmentarzyskami przestworach Kirgizkiej Alasz Hor-