Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
274
GASNĄCE OGNIE

Następnego dnia punktualnie o godzinie siódmej przed hotel zajechał piękny wóz „Minerwa“ z moim Arabem przy kierownicy.
— A gdzie Pers? — zapytałem.
— Wsiądzie po drodze — odparł swobodnie.
Ułożywszy bagaż: skrzynkę z owocami, sandwiczami i biszkoptami, oraz pięciolitrową emaljowaną butlę z wodą, ruszyliśmy.
Jedziemy znaną mi już rozbitą, okropną drogą do Babilonu, ale w połowie jej Arab skręca na zachód i wkrótce staje przy małej karawanie z trzech wielbłądów złożonej.
Mój szofer i poganiacze wstawiają do samochodu dość ciężką i długą skrzynię, owiniętą kobiercami i omotaną rzemieniami.
— To widzę, że Pers usiądzie obok was? — pytam.
Odpowiada mi wykrętnie:
— Wolałbym, żeby pan tu usiadł...
Przenoszę się na przednie siedzenie, gdzie stopy praży mi gorąca blacha.
Nic nie mówię, bo tymczasem jakieś niejasne podejrzenia wkradają mi się do duszy.
Czekam jeszcze i obserwuję.
Koło Mussedżibu przeprawiamy się przez Eufrates i jedziemy dalej.
Zanosi skądś jabłkami i mdłym aromatem szafranu.
Mój szofer nagle ogląda się i węszy, głośno parskając. Wreszcie uśmiecha się i mruczy sobie pod nosem, ale tak, żebym go słyszał:
— On jest suchy i dobrze dojrzały...
— Kto? pytam nieco zdumiony.
— On! — kiwa Arab głową wtył. — Pers...
Eureka! Wszystko zrozumiałem. Wieziemy nieboszczyka Persa, prawowiernego szyitę, aby mułłowie pogrzebali prochy jego w ziemi Husseina.
— A te jabłka i szafran? — pytam.
— Nieboszczyk został zabalsamowany, lecz długo płynął statkiem i jechał koleją jak zwykły „towar“. Na wypadek, gdyby się popsuł w drodze, obsypano ciało szafranem i co-