Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.




ROZDZIAŁ VII.
SPRAWY LUDZKIE

W skwarze nielitościwego słońca, przy temperaturze do +58° Celsjusza omdlewa gród Dawidowy. Upał nie działa jedynie na Arabów i Żydów, którzy w zgiełku uprawiają swój handel.
Wczesnym rankiem do bramy Damasceńskiej przybywają codzień z bliższych i dalszych wiosek ładowane towarami wielbłądy i osły, a nawet ciężarowe samochody.
Nie mogłem wyjść z podziwu nad tem, jak też można tu sprzedać te stosy jarzyn, owoców, wełny, te stada baranów, cieląt i wołów, skupiających się w godzinach rannych przed bramami Jerozolimy i na jej przedmieściach?
Jednak w ciągu dnia wszystko zostaje przez kogoś zakupione, widocznie, gdyż po zachodzie słońca na drogach i ścieżkach spotyka się powracające do domu sznury zwierząt pociągowych, nie obciążonych już żadnym ładunkiem.
Od czerwca do sierpnia rzadko zaglądają tu liczniejsze grupy pielgrzymów.
Czasem tylko przybywa niewielkie grono turystów, najczęściej zaś pojedyńcze osoby, z dalekich przeważnie krajów, w celu wykorzystania długiej i przyjemnej o tej porze roku podróży morskiej.
To też na ulicach Jerozolimy, jak objaśnili mi stali mieszkańcy, nie spotyka się teraz wcale „elementu napływowego“.
Żydzi handlują w sklepach, Arabowie — na bazarach, inni konkurują z nimi, gdzie i jak mogą.
Nabywców na ulicy nie widać, bo przecież ci stale zaaferowani, pędzący na oślep żydowscy młodzieńcy i leniwi, bezczelni Arabowie, wałęsający się całemi dniami bez celu od Jaffskiej bramy do hotelu Allenby, nic prawie nie kupują, chyba tylko — mrożoną wodę sodową, orszadę, lody, papierosy i orzechy.