Strona:F. Antoni Ossendowski - Gasnące ognie.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.




ROZDZIAŁ VI.
OD SIONU DO GÓRY OLIWNEJ.

Z tarasu mego przytułku, kierowanego przez biskupa Fellingera, pokazano mi coś, o istnieniu czego mało kto wie.
Na jednej z wąskich uliczek dzielnicy arabskiej stoi domek wyższy od innych i znacznie schludniejszy. Na froncie bieleje szyld:
„Dom Polski!“
Zwiedziłem naturalnie tę jedyną, poza konsulatem Rzeczypospolitej, placówkę polską w Ziemi Świętej.
Dom ten, po pracowitem, długiem życiu kapłańskiem w Jerozolimie nabył ks. kanonik Marcin Pińciurek, rozszerzył go, nadbudował i dokupił dość spory, znajdujący się obok placyk, na którym widnieją jakieś rumowiska z zatkniętą nad niemi flagą polską.
Domek posiada kapliczkę, kilka skromnie umeblowanych i zaopatrzonych w niezbędną pościel pokoików, łazienkę oraz prześliczne, tonące w pnących się i kwitnących roślinach podwórko.
Siwy, jak gołąb, staruszek, ksiądz Pińciurek, ze łzami w oczach skarży mi się, iż ofiarował swój domek księdzu prymasowi Polski do jego dyspozycji, tymczasem minęło już sporo czasu, a żadnej wiadomości, oprócz listu dziękczynnego, ofiarodawca nie dostał.
Domek ten nawet w stanie obecnym zmieściłby sporo pielgrzymów polskich, a dobudówka na zakupionym przez przezornego staruszka placyku uczyniłaby z „Domu Polskiego“ ośrodek polski. Oprócz pielgrzymów, mogliby tu mieszkać księża, przybywający na studja biblijne do OO. Dominikanów, a nawet ci, których należałoby wysyłać do Jerozolimy na pewien czas, wybierając kapłanów wykształconych i z prawdziwego powołania oddanych sprawom religijnym. Tacy księża właśnie powinniby być dostojnymi