Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dało mi się, że słyszę coś innego... co budzi mimowolny strach!
— Pani mnie prowokuje? — spytał Sprogis.
Lejtan przykrywając usta dłonią kilka razy podskoczył na jednej nodze i z trudem wstrzymując się od śmiechu, mruknął do siebie:
— Wiliums flirtujący? Koniec świata!
Tymczasem rozmowa za drzwiami stawała się coraz głośniejsza.
— Zeszliśmy na śliskie tory! — zauważyła pani Zenaida. — Ale żarty na stronę! Pan mi doprawdy imponuje, bo czuję w panu wielką siłę nienawiści, która przed niczym się nie cofa!
Po chwili rozległ się głos malarza:
— Czyż pani przypuszcza, że kłami i pazurami nie należy bronić swego miejsca na ziemi?
— O, tak! — zawołała. — Szczęśliwy jest ten, co tak myśli i tak postępuje! Ja, niestety, nie umiem i nie mogę się zastosować do tej recepty. Niech mi pan powie szczerze, czy mógłby pan zabić na przykład?
Sprogis zwlekał z odpowiedzią, aż wreszcie mruknął zwykłym swoim ponurym głosem:
— Myślę, że tak, jeżeli...
— Bez żadnego „jeżeli“! — przerwała mu. — Niech pan nie poniża się w moich oczach! Ujrzawszy pana po raz pierwszy, odniosłam to wrażenie a teraz jestem tego najzupełniej pewna! Czasem nawet boję się trochę, lecz jednocześnie — korzę się przed charakterem pana!
Lejtan zawiązując sobie krawat pomyślał:
— Madame Zenaida galopuje w tym flircie, że aż się kurzy!