Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ma pan najzupełniejszą słuszność! W każdym razie przed chwilą zaszczycił tę salę swą obecnością pewien genialny malarz, który obecnie znajduje się w naszym gronie...
— Brawo! Brawo! — zawołali zebrani. — Za zdrowie geniuszy, dwu geniuszy!
— Trzech! — dodała mała, rudawa kobietka, od pierwszej chwili śmiało atakująca Ernesta. — Mój przemiły sąsiad jest też malarzem.
— Ależ naturalnie! — wykrzyknął Panin.
Podpity nieco Lejtan wstał i kłaniając się na wszystkie strony z udaną powagą zażądał głosu:
— W sprawie formalnej! Upraszam o nieumieszczanie mojej osoby na liście geniuszy, oraz o nieskładanie moich zwłok w jakimkolwiek bądź Panteonie, a to wyłącznie z tego powodu, że maluję miniatury, rzeczy drobne, wymagające zastosowania szkieł powiększających. Cóż to za geniusz, gdy dostrzec go uda się tylko... przez mikroskop?!
Głośny wybuch śmiechu odpowiedział na dowcipne oświadczenie Lejtana. Uważano to jednak za dostateczny powód do nowej porcji szampana. Pito więc dalej wśród wesołych rozmów, żartów i anegdot. Jakiś artysta usiadł do pianina i rozpoczął melodeklamację; dwie damy tańczyły nowomodny taniec amerykański, śmiały i bezwstydny, nieco tylko stuszowany komizmem ruchów i min.
Panowie bezceremonialnie ściskali i całowali swoje damy. Rudawa kobietka usiłowała usadowić się na kolanach Ernesta sepleniąc do niego niby mała dziewczynka: