Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

substancji po dokonanej przez rzeczoznawców analizie okazały się kurarą.
Zenaida von Meck, u której mieszkał Sprogis, zeznała, że słyszała dobiegający z pracowni zgrzyt jakiegoś instrumentu, a potem plusk płynu we wstrząsanym przez malarza naczyniu, po chwili zaś odgłos stóp zeskakujących z wysoka. Drugi protokół stwierdzał, że w pokoju Lejtana trucizny nie znaleziono.
Sekretarz skończył czytanie.
Zapadła cisza.
Wyraźnie słychać było tykanie zegarka leżącego na biurku i oddech ludzi.
Od strony podwórza rozległ się szczęk podków, turkot okutych żelazem kół powozu, zatrzymującego się nagle, a po chwili — głosy wchodzących na schody ludzi.
Stawrowski nasłuchiwał w milczeniu. Siedział odrzuciwszy łysą głowę na skórzane oparcie fotelu, końcami palców przebierał kółka złotej dewizki a spod opuszczonych powiek badawczo i oczekująco patrzał na Lejtana.
Student miał twarz nieruchomą i nie oddychał. Na blade czoło opadło mu pasemko czarnych, zlepionych włosów i drżało od wewnętrznego dreszczu, którego już zdławić w sobie ani pohamować nie mógł.
W poczekalni rozległy się kroki. Sędzia skinął na woźnego i rzekł półgłosem:
— Powiedz, żeby zaczekali w korytarzu... chwilkę...