Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

myśli, zamiary i uczucia... Książę Panin! O, zjawił się wielki, genialny malarz...
Urwał, bo w sieni rozległy się czyjeś kroki. Ktoś tupał głośno strząsając śnieg z obuwia i dobijał się do przeciwległych drzwi. Nieznajomy głos pytał o mieszkanie Sprogisa. Zachrypły bas pijanego stróża huknął z poza drzwi:
— Tam! Naprzeciwko!
Po chwili czyjaś ręka z lekkim szmerem jęła dotykać ściany, szukając dzwonka, lecz nie znalazłszy ostrożnie nacisnęła klamkę.
— Proszę wejść!... — zawołał Sprogis.
Drzwi uchyliły się i w ciemności, poprzez zadymkę buchającej pary zamajaczyła nieznajoma postać, otulona w futro z wysoko podniesionym kołnierzem.
— Czy tu mieszka student Akademii Sztuk Pięknych, pan Wiliums Sprogis? — zabrzmiał dźwięczny głos.
— Tutaj, proszę wchodzić szybko, bo w sieni mróz większy, niż w tym barłogu! — odburknął Wiliums.
Gość starannie zamknął drzwi za sobą i zwrócił się do stojącego przed nim studenta.
Sprogis nie poznał go. W izbie już zmrok zapadał, coraz gęstsza sadź okrywała mętne szyby, a mgła pożółkła jeszcze bardziej i ściemniała.
Nieznajomy rozpiął futro, odrzucił puszysty kołnierz i zdjął czapkę mrużąc oczy, aby lepiej rozejrzeć się wokół.
Wiliums Sprogis, duma Akademii, niedawno pierwszy kandydat do wielkiej nagrody malarskiej, osłupiał, wpatrzony przed siebie.