mus“, ubóstwo, głód, choroba, beznadziejna pustka w duszy... i nagle — zupełnie czcze, zupełnie puste, niemal zbrodnicze, swoją niewłaściwością, ni to szyderstwo bezczelne, ni to bredzenie obłędne:
— Kroczmy razem ku sławie!... Twórzmy promienny mit słoneczny!
Mit słoneczny, promienny, gorący, piękny! Szaleństwo! Drwiny!... W piecu od miesiąca nie palili... w dzbanku zamarzała woda... spać musieli w paltach i wojłokowych butach! Słoneczny mit!
Z dna duszy podnosi się ciężka nienawiść... ciężka jak kamień... Nienawiść i pogarda... Pogarda do obcego człowieka, wrogiego swą niezrozumiałością, która się wydaje niebezpieczną, groźną a śmieszną i nieżyciową zarazem.
To uczucie dodaje otuchy i jak gdyby uspokaja Sprogisa. Panin nikogo nie porwie, nikogo nie pochwyci w swe słoneczne sieci... Pozostanie samotnym i dla wszystkich obcym dziwakiem, fantastą, wytworem swej odosobnionej, zbytecznej klasy! Zwycięstwo pozostanie przy Sprogisie, „synu ziemi“, pełnym jej soków, drgań, nikłych radości i tępych, codziennych bólów! W jego mózgu i sercu żyje duch, lecz jest to ta cząstka ducha bożego, którą Stwórca udzielił człowiekowi, gdy zakazał mu, wskazując na „drzewo poznania dobrego i złego“, porywać się na zdobycie niedostępnych ludziom wyżyn ducha. Sprogis nieraz myślał o tym i miał wyrobiony pogląd na możliwości ludzkie.
— Chrystus głosił boskie prawo miłości i sprawiedliwości — koczownicy zaś jałowej Palestyny, zrozpaczeni wychodźcy z Akkadu, niewolnicy Rzy-
Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/119
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.