Strona:F. Antoni Ossendowski - Biesy.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miejsce stracenia, aby szkicować rysy człowieka oszalałego w śmiertelnej trwodze i ostatecznej rozpaczy! Wzorując się na nim, czyż nie mógł Panin powziąć zamiaru studiów nad malarzem, którego trawiła męka zawiści?...
Na myśl o tym wzdrygał się nagle i bladł. W tym to pałacu, tam za zamkniętymi na klucz drzwiami pracowni, wśród tego przepychu i bogactwa został wykonany obraz, który prawie zdruzgotał całe życie Sprogisa, jak niegdyś utwór Leonardo zgubił Verrocchio! Prawie? O, nie — do szczętu już zburzył! Pozbawił go już wiary w talent, wniwecz obrócił bohaterski wysiłek kilku lat pracy i zatruł mglistym dążeniem ku jakimś zawrotnym szczytom promiennym! Były to szczyty, o których z takim przejęciem i ogniem prawił młody książę, nie troszcząc się bynajmniej o to, czy jego słuchacz potrafi ogarnąć odsłaniane przed nim dalekie, osobliwym instynktem wybrańców wyczuwane horyzonty? Być może, pewnego dnia, pomiędzy śniadaniem a obiadem w tym samym pałacu zaszkliły się zielonym, fosforyzującym błyskiem wszystko widzące i zgłębiające źrenice Sfinksa, które zaćmiły, zohydziły i ośmieszyły barbarzyński, rubaszny, z szarej, ubogiej ziemi i nędzy ludzkiej powstały prastary mit łotewski? Ileż to porywów, zwątpień i zmagań, ileż cierpień twórczych, ile nocy nieprzespanych, dni głodu i pracy wyczerpującej, ileż to nadziei i wspaniałych marzeń zagasił, sponiewierał, spospolitował i rozwiał młody posiadacz tej siedziby wielkopańskiej dla wybryku swej fantazji, dla dogodzenia wybujałej ambicji, wpadający jak kamień do „zacisznego stawu“?!