Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czytałem książkę pewnego pisarza. Opisuje straszne spustoszenia, szerzone przez handlarzy alkoholem wśród północnych tubylców. Nieraz całe koczowiska wymierają, gdyż ludzie, upiwszy się, we śnie giną od zimna, a dzikie zwierzęta szarpią ich ciała...
Kapitan nie odzywał się i obojętnie puszczał gęste kłęby dymu.
Po długiem milczeniu, zapytał drwiącym głosem:
— Pańskie macie zapatrywania, sztormanie! Czem byliście przedtem, zanim spotkałem was przy burcie „Akry“ w Marsylji? Księdzem, sędzią, urzędnikiem celnym czy, może, policyjnym?
— Czem byłem, tem nie jestem już, kapitanie! — odparł smutnym głosem Pitt. — Lecz daję wam słowo, że to czem byłem, nie mogło wzbudzić we mnie tych myśli, jakie mam teraz. Zresztą, nie o to rzecz idzie, kapitanie! Odpowiedzcie mi wręcz i szczerze. Wolelibyście czy nie — handlować z tubylcami dozwolonym, a również popłatnym towarem? Czy też macie szczególne upodobanie do procederów zakazanych?
— To się wie, że wolałbym płynąć wszędzie śmiało, niosąc na foku lub grocie[1] swoją banderę, a nie sunąć w ciemności, jak mysz, wyglądając kotów celnych i strażaków pogranicznych. Ale niema innych towarów, oprócz alkoholu, dla zyskownego handlu na północy, sztormanie! Napijcie się i zapomnijcie o swoich kazaniach!

— Dziękuję! — rzekł Pitt. — Możemy, jednak, kapitanie, prowadzić całkiem inny, przez nikogo nie zakazany handel, a obłowimy się, jak to nazywacie, tak samo dobrze!

  1. Nazwy masztów. Fok — przedni, grot — środkowy i bezan — tylny, najbliższy do rufy.