Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niądze pieszczotliwym dziewczynom po tawernach lub na ladę w barach portowych, dumni ze swej hojności i bogactwa.
Ponure lub tępe, pozbawione myśli i wyrazu twarze, zamglone, dziko lub złośliwie patrzące oczy, wykrzywione albo lubieżnie uśmiechnięte usta, ohydne, zgniłe słowa, co chwila padające z nich, olbrzymie, potworne, przepojone siłą, alkoholem, dymem tytoniu i wybuchającą na krótko, a gaszoną na długo żądzą — świadczyły o charakterach tych ludzi.
Wspaniali, urodzeni marynarze, śmiałkowie, nieraz walczący spokojnie ze śmiercią, tytani, zmagający się z żywiołami, znoszący nadludzkie trudy, i do bohaterskich wysiłków w zakresie swego zawodu nawykli, pozbawieni byli myśli, poczucia sprawiedliwości i współczucia w życiu na lądzie, bardziej zawiłem i sztucznem, a wymagającem liczenia się nie tylko z sobą i swoimi towarzyszami, lecz z całem społeczeństwem, z całą ludzkością.

Na „Witeziu“ zaś, zaczynając od kapitana Olafa Nilsena i kończąc na kuku Tun-Lee, pitraszącym przy kambuzie[1] niebardzo wybredną strawę morską, marynarze zajęci byli tylko pomaganiem sobie na deku szonera, bacząc, aby łańcuch kotwicy nie wciągnął pracującego obok towarzysza do kluzy[2] i nie zmiażdżył mu stopy, lub żeby przy nagłem rozwijaniu żagli nie został strącony ktoś z rei[3] na pokład lub na falę. W tych wypadkach działało tu nie uczucie braterstwa lub przyjaźni, lecz raczej „instynkt okrętu“, gdzie każdy osobnik jest jakby poszczególnym mięśniem potężnego ciała.

  1. Kambuza, kuchnia okrętowa.
  2. Otwór, przez który przechodzi łańcuch kotwicy.
  3. Poprzeczny drąg na masztach, niosący żagle.