Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziękuję za zaliczkę — rzekł Pitt, chowając biały banknot do kieszeni marynarki. — Jednak muszę upomnieć się o zapłatę. Każda praca powinna być wynagrodzona. O północy będę na „Witeziu“.
Potrząsnąwszy ręką marynarza, nowy pomocnik kapitana wszedł na pokład „Akry“ i zażądał płacy za dokonaną naprawę sieci. Wkrótce wychodził, przesuwając w palcach nowy chrzęszczący, 100-frankowy papierek.
Zjadłszy obiad w małej portowej tawernie i napiwszy się, ku wielkiemu zdziwieniu pijanego posługacza, zamiast alkoholu, czarnej kawy, Pitt wszedł do parku, skąd rozlegał się obszerny widok na morze. Usiadł na ławce i zapalił fajkę. Czuł się znowu szczęśliwy radością życia, a myśli odrazu zagasły w jego duszy.
Przywrócił go do rzeczywistości ogłuszający huk lokomotywy towarowego pociągu. Spojrzał i dostrzegł długą smugę połyskujących w słońcu szyn kolejowych. Biegły na północ — tam, gdzie pozostawił rodzinne miasto, dom i więzienie.
— Ha! Więzienie — uśmiechnął się Pitt. — Szkoda, że niema tu Juljana Miguela. Zabrałbym go z sobą. Biedak, z pewnością, przeraziłby się, widząc, że droga uczciwego życia nie kończy się na brzegu, a ciągnie się hen! daleko, tym oto białym śladem, który pozostawiają po sobie odpływające w szeroki świat okręty...
O północy mała szalupa dowiozła Pitta do czarnej burty trzymasztowego szonera.[1] Podpłynęła od strony rufy,[2] gdzie połyskiwała mosiężna tablica z napisem „Witeź“.

Na deku[3] stał złotowłosy olbrzym.

  1. 2- lub 3-masztowy statek kryty.
  2. Rufa — tylna część statku.
  3. Pokład.