Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nocą przepływali w pobliżu Wiktorja-Hafen, o czem świadczyła wyjątkowo silna latarnia morska, daleko rzucająca jasny snop promieni.
Na mostku, pełniąc warugę, przechadzał się Pitt.
Ze swej kajuty wyszedł Olaf Nilsen i stanął przy sztorwale, odprawiwszy Ludę do kajuty załogi.
— Chcę porozmawiać z wami, kapitanie Siwir, — rzekł. — Nie mogłem usnąć...
Pitt zrozumiał, że kapitan ma coś poważnego do powiedzenia, więc zatrzymał się i czekał.
Nilsen jednak długo milczał, aż zaczął mówić cichym głosem:
— Dziś rozmawiałem z Elzą Tornwalsen, kapitanie Siwir. Nie wiem, czy postąpiłem po waszej myśli, bo opowiedziałem jej naszą rozmowę na Tajmyrze, że opuścicie nas na zawsze i że wtedy ona zapomni o was...
Pitt wzruszył ramionami obojętnie.
— Proszę was bardzo, kapitanie Nilsen, opowiedźcie Elzie Tornwalsen wszystko, o czemkolwiek z wami mówiliśmy! — rzekł. — Powtarzam to i potwierdzam. Opuszczę „Witezia“ w Londynie natychmiast po spieniężeniu złota w angielskim banku i po podziale zysków pomiędzy nami i załogą. Muszę się śpieszyć, bo nienawiść i pragnienie zemsty wyżarło mi duszę i serce! Muszę się śpieszyć!
Powiedział to z taką namiętnością w głosie, że Nilsen ze zdziwieniem spojrzał na zwykle obojętnego i spokojnego towarzysza.
— Nie powrócicie nawet myślą do nas, gdy będziecie w mieście, Pitt Hardful! — mruknął kapitan z wyrzutem.
— O nie! — odparł Biały Kapitan. — Nigdy was, kapitanie, nie zapomnę i zachowam wdzięczność dla