Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaczął już szarpać swoją ofiarę, gdy nadbiegli nowi przeciwnicy.
Foster nie żył...
Olaf Nilsen zamyślił się, a potem pochylił nad zabitym, zdjął z niego futrzaną „malcię“ samojedzką, używaną w zimie przez robotników „Złotej Studni“, zarzucił ją na ramię i, podniósłszy bezwładnego Pitta, ruszył w stronę pagórków. Długo mozolił się kapitan, nim zdołał wejść na szczyt. Tu złożył rannego, przykrył go ubraniem Fostera i rzekł do Pitta:
— Zaczekajcie, pobiegnę do Samojedów po pomoc!
Z temi słowami zsunął się z pagórków i popędził w stronę obozu tubylców, gdzie szkarłatnemi plamami występowały z mroku ogniska.
Późno w nocy Samojedzi na swoich sankach dowieźli do obozu w dolinie Numy rannego Pitta i zmarłego Anglika. Olaf Nilsen kroczył na czele smutnego pochodu i towarzyszącego mu tłumu tuziemców.
Walicki przez całą noc nie odchodził od rannego Białego Kapitana, a z nim razem czuwała Elza Tornwalsen.
Blada, z szeroko rozwartemi oczami, które stały się przepaściste i czarne, z mocno zaciśniętemi wargami, stała przy ledwie oddychającym Picie Hardful i, zaciskając drobne, silne dłonie, aż palce chrzęściły, szeptała namiętnie:
— Nie umrzesz... nie umrzesz... bo kocham cię, bo jesteś mojem życiem, bo Bóg nie dopuści tak wielkiej i strasznej krzywdy dla mnie, biednej, samotnej, stęsknionej. Nie umrzesz, bo nie dokonałeś swego dzieła... Słyszysz? Nie dokonałeś jeszcze!...