Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na podbój Grecji, Portugalji i Chin, odkrywać nową Amerykę, lub wozić kontrabandę! Co? Pewno tym procederem zajmujecie się?
— Jutro o wszystkiem dowiecie się, Miguelu! — rzekł Pitt, wstając. — A tymczasem idźcie spać, jutro pogadamy!
— Spać, to spać! — zgodził się Miguel. — Bo też należy mi się porządne spanie! Dziwna rzecz, że w pociągach, któremi jechałem, nie było sypialnych wagonów... tylko brudne węglarki... Świństwo! Tak się obchodzi państwo ze swymi obywatelami!... Oburzające!! Dobrej nocy, kapitanie Nilsen! Dobrej nocy, kapitanie... Hardful! Hasło N. 13, ho! ho!
Rudy Szczur wyszedł, mocno chwiejąc się i podśpiewując.
— Teraz wszystko będzie w porządku! — zauważył radosnym głosem Pitt, ściskając rękę Nilsena.
— All right! — odparł sennym głosem kapitan. — Ale co banda, to banda! Istotnie musimy czem prędzej wyjść na morze, bo inaczej wszystkie rządy świata mogą się u nas upomnieć o swoich zbiegłych aresztantów...
— Powrócą za rok innymi ludźmi — szepnął Pitt, — lub nie powrócą nigdy...
Nazajutrz po rozmowie z Juljanem Miguelem banda, przybyła z różnych końców Europy, zebrała się dokoła kapitańskiego mostku, gdzie stali Nilsen i Pitt.
Pitt Hardful przemawiał do tych ludzi, bezdomnych, ściganych, pozbawionych najprostszych ludzkich praw, objaśniając to, czego od nich żąda kapitan „Witezia“ i co za to daje, nawołując ich do zmiany życia i do zdobycia szacunku i miejsca wśród społeczeństwa.
Mowa Pitta wywarła głębokie wrażenie, gdyż była prosta, zrozumiała i szczera; każde słowo było prze-