midy i ruiny starych świątyń królewskiego Egiptu! Wielki pęd do szczęścia prowadzi je przez lądy i oceany, a promienny, pełen powabu duch wolności leci przed niemi, jak świetlana zjawa, jak ognisty słup, niegdyś prowadzący wybrany naród przez pustynię jałową, zdradliwą!
Elza słuchała, milcząca, w niemym zachwycie zaciskając palce.
Upajała się dźwiękami srebrzystego głosu Eryka, wchłaniała w siebie blask jego oczu, lecz chwytała każde słowo i zazdrośnie ukrywała je w głębi swej duszy. Tak staranny, pracowity rolnik z miłością sadzi żołądź do ziemi, marząc o chwili, gdy po długich korowodach bujnej radości wiosny i ciężkiej tęsknoty jesieni — wybuja w potężny dąb, który nadstawi czoło nawałnicy i nieustannemu prądowi wieków.
Tego nie wiedział Eryk Tornwalsen, nie wyczuł tego.
Śpiewał dla niej pięknym głosem stare sagi i nowe pieśni — rzewne, pełne miłości i żądz, to znowu groźne i śmiałe, jak echa okrzyków Tora, lub szczęk mieczów i walenie toporów wikingów, jak wyzwanie wściekłych fal, usiłujących wedrzeć się do nieba, zalać je i zburzyć.
Publiczność teatralna, uwielbiająca Tornwalsena, nigdy pewno nie słyszała takiego śpiewu. Wtórowały mu żywioły: rozedrgane powietrze północnego lata, — krótkiego, a szalonego, jak chwilowe życie barwnego motyla; rozigrane szeroką, gładką falą migocące w słońcu morze; pluskająca łagodna szeleja, miłośnie wbiegająca na wąski strąd przybrzeżny; blade, turkusowe niebo i — kołaczące we wzburzonej piersi serce milczącej kobiety.
Czuł w te chwile wielki artysta, że dusza jego jest częścią północnej natury, przesiąkniętej tęsknotą lecz
Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/191
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.