Przejdź do zawartości

Strona:F. Antoni Ossendowski - Biały Kapitan.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszystko w porządku! — krzyknął, podchodząc do mostku, Pitt. — Lowe już się położył. Postawiłem przy nim kubek wody do picia. Teraz idę się przespać, kapitanie...
Nilsen, słysząc spokojny głos sztormana i spostrzegłszy obojętny, zimny wyraz jego oczu, natychmiast się uspokoił i zawołał:
— Idźcie! A przez noc będziemy razem na warudze!
— All right! — odpowiedział sztorman, znikając w biesiadni.
Po odejściu Pitta, Nilsen zwrócił się do stojącego przy sterze Walickiego i rzekł wzruszonym głosem:
— Dziękuję wam, towarzyszu, z duszy za to, żeście uratowali... Lowego! Umiem być wdzięczny... Nie zapomnę o was i waszych towarzyszach, gdy będziemy dzielili zyski. Oddam wam ze swojej części... Należy się wam, boście stracili przyjaciela. Szkoda Mengera!
— Szkoda, kapitanie! — zgodził się Polak. — Setny to był chłop — i do wypitki i do wybitki! Ha! Ale cóż robić? Taki już los Polaków! Koniecznie któryś z nich musi ginąć na obczyźnie, za cudzą sprawę. Nic to! Zato kiedyś nasz naród zostanie wynagrodzony sowicie i będzie wielki, potężny! Mnie zaś nie macie za co dziękować, kapitanie. Zrobiłem, com powinien był zrobić...
— Nie będziemy się certowali! — przerwał Nilsen. — Ponieważ robiliście opatrunek Lowemu, więc wiecie... wiecie, że... to — kobieta...
— Czyż nikt o tem nie wiedział na statku? — zapytał nauczony przez Pitta felczer.
— Ten i ów wiedział, — mruknął kapitan, — lecz ukrywaliśmy to przed ludźmi, bo w tem jest tajemnica... Lowe chce i musi uchodzić za zwykłego majtka... Nikomu więc nic o tem nie mówcie, nikomu... nigdy i — nigdzie!