— Oby was stryczek nie minął! — warknął Finn podnosząc się. — Przyjdzie czas, gdy to powiem Nilsenowi w same oczy...
— Cóż powiesz, przyjacielu? — pogardliwie zapytał Alen Hadejnen, otaczając się obłokami dymu.
— Powiem to, o czem wszyscy myślimy jednakowo! — złowrogim głosem zaczął mówić Ikonen, zaciskając pięści. — Powiem i jemu i wam wszystkim! A wtedy nastanie koniec...
— O tym końcu opowiesz później — przerwał mu Christiansen. — Gadaj wpierw, o czem chcesz mówić z kapitanem i z nami?
Ikonen postąpił krok naprzód i zaczął szeptać:
— Pamiętam, jak po raz pierwszy spotkaliśmy... Lowego? Płynęliśmy w nocy, bo ścigała nas strażnicza kanonjerka; doszliśmy do skalistych Lofotów[1] i tu ukryliśmy się w labiryncie Hadsefiordu... Nagle w mroku wśród ryku prysku[2] usłyszałem, stojąc na mostku, daleki, przygłuszony krzyk ludzki. Spuściliśmy szalupę i popłynęliśmy. Ja stałem przy sterze, ja prowadziłem, moje oczy wypatrzyły tonącego człowieka w pianie morskiej na ruchawicy i w mroku, ja pierwszy wyciągnąłem rękę i uratowałem go od śmierci, bo już się nurzał...
Wszyscy milczeli, tylko Mito coś cicho szeptał i krzywił małpią twarz.
— Nikt z nas nie wie, poco płynęła ta kobieta podczas wściekłego szturmu, gdy norda dmie, podnosząc kipiel na nurcie, niby tysiąc wiedźm pląsających. Nikt nie wie, co się jej przytrafiło. Nikomu nie powiedziała...