Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ląd i rozpoczął zwykłą wędrówkę wzdłuż brzegu, obserwując z uśmiechem niezgrabnie uciekające kraby, i wielkie morskie robaki, wypełzające na ostre kamienie przybrzeżne. Myśli zaś kapitana były daleko — tam, gdzie ołowiane, zimne fale, jadowicie sycząc, wpadały na pokryty lodem brzeg niskiej wyspy, — gdzie oczekiwały śmierci zesłane kobiety, kobiety swobodne i harde. Tam, wśród tych nagich skał i lodów, jest ta, którą nad wszystko ukochał, on, wiecznie błądzący po świecie, samotny, nieznający miłości człowiek. A miłość przyszła jakby tylko dla tego, aby obdarzyć go cierpieniem i zmusić do opłakiwania przez całe życie dziewczyny, którą sam odwiózł na przeklętą wyspę.
Nie zastanawiając się nad tem marynarz spostrzegł przecie, że jednak lęk jego o losy dziewczyny nie jest tak wielkim, jakim powinienby być zgodnie z rozważaniem chłodnego rozsądku. Nagle przypomniał sobie także, że zawsze, mimo wszystko, myśląc o pannie Kielland, myślał o niej tak, jakby się już niedługo mieli zobaczyć.
Uświadomiwszy to sobie, Stenersen niechętnie wzruszył ramionami, nie rozumiejąc, skąd się w nim biorą tego rodzaju wrażenia. Lecz oto znowu, znane już a niezrozumiałe uczucie nagłej, głębokiej radości wstało w jego sercu, zarumieniło mu twarz i wywołało uśmiech wesoły.
— Muszę zdobyć swoje szczęście! — zawołał prawie, opanowani nagłą nadzieją — Ocalę ją, kochaną i najdroższą... —
I w porywie tej radości wyciągnął ręce ku południowi, i oczyma duszy ujrzał piękną, pełną ro-