Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Fale wpadały na siebie w szalonej walce, gdyby potężne żmije dźwigały się w górę i, splatając się z sobą swemi pianą okrytemi ciałami, spadały razem w przepaść. Grzmiąc i szumiąc waliły się w dół wysokie wodne góry, i całym potokiem słonych i chłodnych bryzgów i kłębami mgły napełniały powietrze, wzburzone świszczącym, dzikim wichrem, szalejącym z piekielną siłą nad bezgraniczną wodną pustynią. W huku fal bijących w żelazny korpus okrętu, i w wyciu wiatru słychać, zda się, było jakieś głosy złowrogie, to znów wrzask trąb, lub odgłos dalekich wystrzałów. Rzekłbyś, że te fale przyniosły z sobą echa dalekiego boju, i wrząc teraz i wzburzając morze, opowiadają złą opowieść o zniszczeniu i śmierci.
Stenersen jednak nie miał dziś czasu przysłuchać się przerażającej muzyce morza i burzy.
Żaglowiec, podniósłszy wysoko rufę i odsłoniwszy ster, nagle runął przodem w morze i z każdą chwilą coraz głębiej pogrążał się w falach.
— No, to i koniec! — krzyknął starszy mechanik. Nic nie poradzimy!
— Tak — mruknął Stenersen — to koniec. Woda szybko bierze...
— Ho, już prawie zapada... Pełny bieg naprzód! — krzyknął przez telefon do oddziału maszyn. Jeżeli spuszczą łódź, może ją chwycimy...
Podczas kiedy „Ocean”, walcząc z silną falą i wiatrem, wolno posuwał się naprzód, żaglowiec coraz głębiej zapadał; kiedy zniszczoną została część burty prawej, wtedy dopiero z rufy spuszczono szybko wielką, ośmiowiosłową łódź. Łódź długo