Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i płacz, łże prawie nieprzytomny wychylał się z auto mobilu, jakgdyby chciał przyspieszyć jego bieg ku radości szalonej i szczęściu.
Wreszcie dojechali. Wraz z ramisem pędem przebyli tunel i wpadli do kabiny.

Przy świetle kieszonkowej latarki znajomili się ludzie i cieszyli się swojem szczęściem. Półprzytomny ze szczęścia Stenersen mówił swej dziewczynie jakieś ciche i proste, dyszące żarem i miłością słowa, a czas płynął szybko i niepostrzeżenie.
Pierwszy opanował się Reinert:
— Dlaczego stoimy? Dlaczego nie jedziemy na ziemię!? — krzyknął w nagłej trwodze.
— A gdzież energja? — zaśmiał się wesoło Karlsen. — Przecież mówiłem już wam o rozłączeniu górnych podziemi z podziemiami maszyn.
— Więc... znajdą nas — z przerażeniem wyszeptał uczony i ze zdumieniem patrzał w wesołą twarz Karlsena.
— Nie znajdą nas, nie! Przecież szybko poprawią przewody i oświetlą znów swoje podziemia.
— Wtedy właśnie nas znajdą! — niepokoił się Reinert.
— Ależ nie! Wtedy właśnie, skoro tylko energja biec zacznie i w górnem podziemiu, wtedy właśnie pojedziemy na ziemię! — i wskazał ruchem głowy ramisa, który w kącie kabiny oglądał i nastawiał rozliczne, błyszczące rączki, tabliczki i guziki.