Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

walczyć ze sobą. Wielu nas zginęło, aż wreszcie ojcowie nasi z Kamparty dali nam znać, zapalając i gasząc ognie na południowej powierzchni swej ziemi, ucząc nas, jak trzeba żyć i jak zostać nieśmiertelnemi. Wtedy-to zwyciężyliśmy ludzi, zapędziliśmy ich w podziemia, zmusili do pracy dla nas, wreszcie schroniliśmy się przed chłodem w tych przepięknych krainach, i obecnie giniemy tylko w razie katastrofy.
— A wieluż zostało kampartów? — zapytał uczony.
— Mało! Zostało nas tylko czterech. Lecz zato istnienie nasze jest rozkoszą. Widzimy obrazy nieporównanej piękności, dostępne nam przy świetle ciemnych promieni, lub przy promieniowaniu naelektryzowanych ciał. Zgodne, nie naruszane niczem, ruchy najdrobniejszych składowych części istoty, ruchy z miljonami harmonijnych drgań na sekundę, oto nasza muzyka. Cały świat to wielki ocean cudownych widowisk i czarownych dźwięków, przepięknych i majestatycznie groźnych, i tylko zrzadka przerywanych przez ostry, nieoczekiwany szum i grom. To walą się poszczególne światy, lub też odrazu, wraz z śmiercią wielu żywych istot, szumnie wpada w ocean sił potok oswobodzonej energji... Marni są głusi ludzie! Nie dano wam słyszeć cudnych motywów tego hymnu wielkiej przyrody... My nie wzmagamy słuchu naszego i wzroku elektryzowanemi metalami, rozgrzewanemi minerałami i powolnie rozkładaną materją....Myśmy osiągnęli najzupełniejszy rozkwit całej nerwowej sieci... I tylko jedna myśl ciśnie nasze serca i zatruwa nam nasz spokój bogów...
Profesor z ciekawością spojrzał na mówiącego.