Strona:F. A. Ossendowski - Zbuntowane i zwyciężone.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i w jego miękkich, leniwych blaskach widniał las gdyby nieruchoma czarna ściana.
Pozostawszy w samotności, Stenersen rozpoczął chodzić po sali, i w coraz wzrastającem wzburzeniu próżno szukał punktu wyjścia do rozpoczęcia poszukiwań.
Ramisy niczego nie rozumiały i tylko Karlsen miał nadzieję, że się z niemi rozmówi. Pytać zaś o kobiety, które znikły z wyspy, Stenersen nie chciał, obawiając się, że to wzbudzi zaraz podejrzenie.
Kiedy tak, chodząc po sali, walczył z własnemi myślami, nagle zauważył, że jedna z błyszczących tabliczek, umocowanych przy drzwiach, odskoczyła i zawisła na drucie, a w głębi odkrytej przestrzeni błysnęły ogniki.
Stenersen przyłożył tabliczkę do ucha.
Usłyszał zaraz takiż głos miły, jaki już słyszał w aparacie karła.
— Dwaj z przywiezionych z powierzchni ziemi uciekli — mówił głos — ramisy dogoniły ich i zabiły.
— A gdzie ich trzymano? — zapytał, drżąc i chwiejąc się, marynarz.
W starym domu, wśród spalonego lasu — brzmiała odpowiedź. — Rozkazałem pilnować wejścia i wyjścia, a jeńców umieścić na samym szczycie. Ich prędko zakują.
— Co chcecie zrobić z niemi? — pytał kapitan, zaciskając pięści i z trudem utrzymując tabliczkę przy uchu. — Byłem nieobecny i nie wiem...
Postanowiliśmy wydobyć z nich energję intelektualną. Nasze ramisy już dawno nie zasilały swej człowieczej duszy, i coraz szybciej zwie-