Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do zdziwionego Aghar-baszy pan Rogawski, ciężko dysząc:
— Nie bój się, ani zabiję, ani do jasyru nie wezmę!
Tak też uczynił pułkownik, bo, nie czekając na relacje zjeżdżających się z pola rotmistrzów, indagować baszę zaczął, a gdy się wszystkiego dowiedział, rzekł do niego:
— Puszczamy cię wolno, chociażeś na życie nasze nastawał, a powiedz o tem sułtanowi i upomnij go, aby na Lechistan wojną nie szedł, jako że nie mamy nic do podziału, a zbrojne spotkanie ani wam, ani nam na zdrowie nie pójdzie!
Kazał towarzyszowi przybocznemu baszę do bezpiecznego miejsca doprowadzić, a dalej — puścić wolno.
Wtedy dopiero rotmistrzowie jęli wyliczać straty swoje, a było tego nad podziw mało: czterdziestu towarzyszy i ze stu ciurów.
Zato inne nieszczęście spadło na wojsko zwycięskie, bo oto poległ stary rotmistrz bojowy, człek mocno uczony, stateczny i układny, strażnik oboźny — pan Stanisław Krupka, rzecznik w sprawach wszelakich, a umiejący serca ludzi podbijać, niczem białogłowa najurodziwsza.
— Ale, ale... — zauważył nagle pułkownik mocno posmutniały. — Gdzież jest pan Wolski?
Istotnie — pana Aleksandra w gronie starszyzny nie było.
Towarzysz, posłany przez pułkownika, opowiedział, że chorągiew pana Wolskiego niemal cała się zebrała, lecz pana Aleksandra nie masz przy hufcu, a z nim razem gdzieś się zaprzepaściło kilku ludzi z jego oddziału.