Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zdumionej i coraz bardziej zmieszanej pani Krystyny Wolskiej, matrony nad wyraz dostojnej.
Widział te zaloty swego rotmistrza Michałko Drzazga, idący z bachmatami za państwem, uśmiechał się pod wąsem, ramiona wysoko podnosił i mruczał:
— Pfy! Pfy!...
Po chwili jednak przypomniał sobie kraśną Czesnównę, która na nadobną dziewoję urosła, tak gładką i ponętną, że aż oczy rwała, więc westchnął, snadź bardzo szumnie, bo bachmaty dęba stanęły gwałtownie i mruknął:
— Hm... hm!...


Rozdział IV.
Ostatnie dni w Braiłowie.

Na początku września iisowczyki gotowi byli wyruszyć ku granicy węgierskiej. Wszyscy, z sercami, bólu i gniewu pełnemi, spędzali ostatnie dni w Braiłowie nad Bugiem. Niewiadomo bowiem, jakiemi drogami doszło do butnego wojska pismo króla Zygmunta, który w maju r. 1619 tak pisał do kanclerza Lwa Sapiehy:
Wielmożny, uprzejmie Nam miły!
Z różnych wiadomości baczemy, że ten pułk Lisowskiego, na swawolą się udawszy, długo w dobrach naszych leże odprawować i ubogich ludzi do zniszczenia prawie ostatniego pod pretextem niesłusznych i niesprawiedliwych pretensyj swoich przywodzić zamyśliwa: lubo z szczodrobliwości Naszej taka mu jest