Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nad kopcem, gdzie snem ostatnim usnęli polegli towarzysze, krzyż wznieśli z napisem łacińskim:
Requiescant in pace viri milites Poloniae!
Po bitwie robił pan Andrzej przegląd całego tłumu jeńców. Wśród nich znajdowali się Janosz Bathory, Abraham Torok i Ferenz Thurso, lecz naczelnego ich wodza, grafa Jerzego Seczeniego nie znaleziono. Nie było go też wśród zabitych. Nikt nic o możnym panu madziarskim nie wiedział.
— Umknął! — pomyślał rotmistrz. — A szkoda, bo gdybym go dostał w ręce, mógłbym tak znacznego jeńca na każdego z naszych, jeśliby się do niewoli dostał, wymienić...
Gdy lisowczyki z uporządkowaniem pola bitwy i założeniem obozu skończyli, nadjechała setnia pana Pomian-Skarżyńskiego, witana hucznemi okrzykami całego wojska.
Wtedy wysłał pan Andrzej pacholika, aby konie i tabor, nad któremi przewodził Michał Drzazga, wychodziły na równinę, za Gizą leżącą odłogiem.
Dopiero nazajutrz po bitwie przed namiotem rotmistrza stanął Michałko, a za nim kilku zbrojnych ciurów otaczało pokaźną kupę hajduków, mocno powiązanych. Przy krzywonogim pachole kręcił się wylękły chłopak rękodajny, wysłany przez rotmistrza z rozkazem do Michałka.
— Skądże to prowadzicie owych jeńców? — spytał pan Andrzej, na Drzazgę patrząc ze zdumieniem.
Chłop podniósł ramiona i ryknął groźnie:
— Hm!... Hm!...
Pan Andrzej już usta otworzył, aby zakląć i złajać nie w porę milczącego Michałka, gdy pacholik spoj-