Strona:F. A. Ossendowski - Zagończyk.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

koczego — Janosza, pułkownika; siostrzeńca Thurna — grafa Czernina a z nimi sześćdziesięciu pułkowników węgierskich i czeskich...
— A toż sławnie spisałeś się, waść! — zakrzyknął z wielkiej uciechy pan Rogawski i rzekł do towarzysza służbowego:
— Pobiegnij-no, wasze, po chorągwiach, żeby z posiłkiem się śpieszyli, bo za godzinę wsiadanego otrąbić każę. Na noc ruszamy, aby Gaborowi sposobności nie dać do sił zebrania zdala od stolicy!
Istotnie jeszcze daleko było do północy, a chorągwie jedna po drugiej już wyruszały ze sławnego pola bitwy pod Nagy Homona, gdzie pozostały tylko liczne kurhany, o zwycięstwie lisowczyków świadczące groźnie i ponuro, gdy wichry szaleć zaczynały i zawodzić przeciągle.
Daleko wysunięte przed hufcami biegły podjazdy, węsząc wszędy i alarm siejąc po całym kraju.
Przy hetmanie jechał nowy strażnik oboźny, świeżo w kole rotmistrzów obrany, pan Stanisław Strojnowski z ziemi krakowskiej, herbu Strzemię, jakgdyby urodzony dla tej godności w potrzebie takowej, bo, mimo dzielności niezwykłej, znał język i kraj węgierski, albowiem dobra jego leżały tuż — na pograniczu.
Nad ranem stanęli pod Michalczem, na rubieży hrabstwa Ungwarskiego, a zebrana tu szlachta siedmiogrodzka bez wystrzału bramy otworzyła. Nakazał tedy hetman krzywdy nikomu nie czynić. Dziesięciną mieszkańców obłożywszy oraz wszelki oręż zabrawszy, bo trochę piechoty w mieście widziano, poszedł dalej.
Rwał pan Rogawski naprzód, jak orkan, i, jak orkan — ruiny, trupy i zgliszcza po sobie zostawiał.