Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mo jakgdyby zadumaną czaplę rudawą i bąka, który, pionowo wyciągnąwszy szyję, tkwił niby suchy sęk, wystający z bagna.
Cała gromada bocianów, stąpając ostrożnie po torfowisku, maszerowała niby w tyraljerze i łykała żaby, ślimaki i pisklęta czajek.
Kładka skończyła się wreszcie, doprowadziwszy turystów do traktu, który biegł aż do przystani na Stochodzie.
Przed zachodem słońca podróżnicy zbliżali się już do jeziora.
Uwiązany na łańcuchu Burek zdaleka witał ich wesołem szczekaniem i radosnym skowytem.
Niebawem z poza lasu błysnęło złociste zwierciadło Czerwiszcza.
Jeszcze chwila — i stanęli przed kureniami, z zadowoleniem wdychając lekki zapach dymu, unoszący się nad przygasłem ogniskiem.
Nazajutrz po rannem śniadaniu przyjaciele naradzali się nad planem dnia.
Jeszcze nie skończyli, gdy na zszerszeniałej szkapinie przyczłapał chłopak i doręczył Jurkowi list od Maryni i Stacha. Przeczytawszy go, chłopcy ucieszyli się bardzo, gdyż list zapowiadał powrót przyjaciół nazajutrz.
— Hurra! — wrzasnął Olek, a Burek zawtórował mu przeraźliwem szczekaniem. — Musimy wydać wspaniałe przyjęcie powitalne! Płynę na jezioro i obiecuję nałapać najlepszych ryb!
— Naprzykład — łososia lub kilka pstrągów! — zażartował Jurek.
— Tego nie bywa w jeziorach — zaśmiał się Malewicz i, nie zwlekając, pobiegł po przyrządy rybackie.
Goniec, otrzymawszy w upominku tabliczkę czekolady, wparł gołe pięty w chude boki kobyłki i, cmokając głośno, trząsł się już na jej ostrym grzbiecie.
Jurek robił przegląd obozu, sprawdzając, czy wszy-