Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

aby uniknąć spotkania z tajemniczym człowiekiem. Odszedł już daleko, gdy nagle urwała się pod nim ziemia i runął w jakąś otchłań.
Przytomny i nieraz już przechodzący różne opały, szybkim ruchem przekręcił swoją tykę i oparł się na niej piersią. Wparta w korzenie krzaków i kępę trawiastą wytrzymała ciężar jego ciała. Długo gramolił się Jurek z topieliska torfowego, aż udało mu się oprzeć kolanami o coś twardego i stanął wreszcie na nogi, wyżej pasa oblepiony cuchnącem błotem.
Mrużąc oczy w mroku, rozglądał się wokół, szukając miejsca, gdzie mógłby usiąść i spędzić noc.
Postanowił porzucić zamiar wydostania się z bagniska w ciemności i doczekać się świtu. Głód dokuczał mu i coraz wścieklej cięły komary i jakieś drobne, natrętne muszki.
Namacawszy nogą zbutwiały pieniek, usiadł na nim i, zdjąwszy futerały, powiesił je na gałęziach krzaków. Roztarłszy sobie pogryziony kark i dłonie, obwiązał twarz chusteczką do nosa, podniósł kołnierz bluzy i, zabezpieczony tak od gryzących owadów, siedział bez ruchu. Chłopak łamał sobie głowę nad niepokojącą go zagadką, pragnąc dowiedzieć się, kim był ów człowiek, strzelający do niego, zbłąkanego w bajorach torfowiska?
Uciążliwą noc spędził Jurek wśród krzaków, wyrastających z topieli! Przetrwał ją jednak i o świcie, nie wynurzając się z haszczy i płosząc dzikie kaczki, wyszedł na niewysoką, piaszczystą grzędę, z radością ujrzawszy na niej głębokie, świeże koleiny. Szedł drogą i wkrótce ujrzał drabiniasty wóz, skaczący na wybojach i przechylający się z boku na bok. Powożący Poleszuk ze zdumieniem patrzał na zabłoconego chłopaka i drapał się w głowę. Zatrzymał konie i spytał:

— A co wy robicie na błocie Radno, panoczku? Toż to u nas najstraszniejszy „zybun“[1]!

  1. Topiel.