Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W innem znów miejscu jakieś niewidzialne zwierzę z trzaskiem butwiejącej leżaniny i głuchym tupotem wyskoczyło z gąszczu wiązówki błotnej i umknęło.
— Zapewne sarna... — domyślił się chłopak, próżno starając się dojrzeć czegoś wśród stłoczonych krzaków i grubych pni.
Niezrażony niepowodzeniem ruszył dalej.
Miejscami przegradzały mu drogę nieruchome potoki z pływającemi na ich powierzchni liśćmi nenufarów i kępami wystających z wody tataraków. Musiał przechodzić je wbród, pogrążając się niemal po pas, a potem grzązł w bagnistej ziemi, cmokającej głośno, gdy stopy jego przerywały miękki, gruby pokrowiec zielonego mchu.
Szedł naprzód z uporem, ciesząc się, że otacza go dziki, dziewiczy niemal las, prawdziwa... dżungla europejska, o której z takim zachwytem opowiadał uczniom w gimnazjum młody, zapalony nauczyciel przyrody, turysta niezmordowany i, podobnie, jak Jurek, zamiłowany fotograf.
Natrafiwszy na małe jeziorko, Jurek zatrzymał się, aby wybrać najłtwiejszą drogę. Stał cicho i rozglądał się uważnie. Nad brzegiem nagromadziły się stosy śniegołomu. Cienkie, słabowite drzewka osik, olch i brzóz, nie osłonięte w tem miejscu konarami wysokich dębów i grabów, nie wytrzymały ciężaru śniegu zimowego i pod brzemieniem ogromnych białych czap, pochyliły się do ziemi, pękły w trzonie i leżały teraz w nieładzie, jakgdyby potrzaskane i powalone wybuchem pocisku.
Jurek zamierzał już okrążyć jeziorko o czarnej wodzie, gdzie pękały duże bąble gazu błotnego, tworzącego się zwykle przy gniciu zatoniętych drzew, gdy nagle znieruchomiał, podniósłszy aparat kinematograficzny.
Na pień złamanej brzozy wybiegło małe, płowe zwierzątko o dziwacznie wygiętym w kabłąk grzbiecie. Chłopiec poznał odrazu łasicę o cienkiem i zwinnem, jak u węża, ciałku. Mały drapieżnik, wpatrzony w gąszcz su-