Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

barkę[1]. Jeżeli zwęszy nas, spróbuje rzeką uciekać; wtedy zagrozicie mu, że będziecie strzelać i zawołacie na mnie, to przybiegnę, bo blisko tu będę, naprzeciwko żeremi, ino Bobryk przebrnę...
Stach pozostał sam i rozejrzał się po okolicy.
Nad rzeką kłębiła się jeszcze mgła i rozpraszała się powoli, unosząc się wyżej i wsiąkając w krzaki. Białawe, drgające smugi jej ciągnęły się aż do lasu i wciskały się do jego mrocznej głębi. Na otwartej płaszczyźnie, zarośnięte trzcinami, czerniały tam i sam małe gaiki olszynowe. Nędzne brzózki i koszlawe sosenki tkwiły po kępinach i małych ostrowach.
W krzakach świergotały już budzące się ptaszki. Zabawny, czupurny strzyżyk przyfrunął i usiadł tuż przed chłopakiem, lecz po chwili ześlizgnął się po gałęziach i przepadł w ich gąszczu. Trochę dalej, wzbijając się nad krzakami, łapał muchy długoogoniasty raniuszek, z wyglądu podobny do małej papużki. Kumkała żaba w sitowiu. Gdzieś zupełnie nisko, z niewidzialnej z poza trzcin kałuży, dobiegło soczyste, radosne kwakanie kaczora, trzepotanie skrzydeł i plusk wody. Z donośnym piskiem przeszyło powietrze kilka jaskółek — dymówek, ścigających jętki, złotooki i chróściki. Koło urwistego w tem miejscu brzegu plusnęło coć — zapewne żaba, skacząc do wody, lub ryba, porywając świteziankę, nieopatrznie trzepocącą się tuż nad leniwym prądem rzeki.
Stachowi oczy się kleiły, a ciężkie powieki same opadały mu co chwila. Chłopak nie wyspał się, leżąc na twardych gałęziach, a wilgotna i dość zimna noc zmożyła go.
Nagle drgnął i wytknął głowę z krzaków.

Nad zieloną płaszczyzną bagna potoczył się ciężką falą huk wystrzału. Echo pochwyciło go i jęło przerzucać od lasu do gaju, od olszyńca do ściany wysokich trzcin nad Bobrykiem.

  1. Lekka łódź poleska.