Strona:F. A. Ossendowski - W polskiej dżungli.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dawajcie łopaty, rydle i wszystko, co macie do kopania! Usypmy dokoła zgliszcz wał z piasku i ziemi!
Długo jeszcze pracowali ludzie, walcząc z ogniem, ale już o zmroku pożar został ugaszony, tlejące belki i trzcinę zasypano ziemią i piaskiem. Stanęli wreszcie okopceni, poparzeni i zziajani. Poleszucy cisnęli się do niespodziewanych zbawców.
— Gdyby nie wy, panoczki, cały chutor poszedłby z dymem! — wołał chłop, głośno chlipiąc.
— Wyście to wyprowadzili moją krówkę! — Przepadlibyśmy bez was... — wtórowała mężowi baba, zanosząc się od płaczu.
Jurek nie wiedział, jak uspokoić wzruszonych wieśniaków, i spojrzał na przyjaciół.
Uderzył go niezwykły wyraz na wesołej zwykle twarzy Malewicza. Chłopak miał poparzone czoło i policzek, spalone włosy, w oczach zaś i w wykrzywionych wargach — cierpienie.
— Co ci jest? — spytał Olka, z niepokojem przyglądając się przyjacielowi.
— Coś mi się z nogą zrobiło, gdym zeskakiwał z dachu, — no, i bolą mnie popalone ręce — odpowiedział cicho.
— Marynia opatrzy cię natychmiast — zawołał Jurek i podszedł do siostry, która uspokajała płaczącego malca z opalonem uchem i podbródkiem. Nakładała mu właśnie plaster z żółtej maści lnianej i zwijała bandaż.
— Maryniu śpiesz się, bo z Olkiem źle jest — szepnął do dziewczynki. — Zdaje mi się, że zwichnął sobie nogę i strasznie się poparzył!
— Zaraz skończę opatrunek i przyjdę! — odpowiedziała zaniepokojona.
— Śpiesz się! — powtórzył Jurek. — Obawiam się, że Olek poważnie się skaleczył, a twarz i ręce ma w bąblach i ranach...
Marynia starannie obandażowała małemu Poleszuko-